mieszkania, ale stary Szymon ani razu od lat dziesięciu nie wychodził na powierzchnię ziemi.
— Wychodzić! Po co? — powtarzał i siedział w swym czarnym pałacu.
W tym przybytku zupełnie zdrowym, podległym zawsze średniej temperaturze, stary nadsztygar nie znał ani upałów w lecie, ani mrozów w zimie. Rodzina jego miewała się dobrze. Czegóż można było więcej żądać?
Co prawda to nieraz smutek uczuwał wielki. Żałował życia, ruchu, ożywienia dawniejszego w tej kopalni tak pracowicie eksploatowanej. Mimo to nie tracił nadziei.
— Nie! nie! kopalnia wyczerpana nie jest! —
powtarzał.
I ten, który śmiał wątpić, że dawniejsza Aberfoyle nie zmartwychwstanie jeszcze, na raziłby sobie śmiertelnie Szymona Ford. Nigdy nie opuszczała go nadzieja odkrycia nowego pokładu, któryby przywrócił całej kopalni jej dawną wielkość. Jakżeby chętnie chwycił do rąk swoich oskard górnika i staremi spracowanemi dłońmi te skały rozbijał. Chodził więc po ciemnych galeryach, to sam, to z synem swoim, uważając, szukając i wracając co dzień bardziej zmęczonym ale nie zniechęconym do swojego »folwarku«.
Godną towarzyszką Szymona Ford, była Magdalena, wielka i tęga »kobiecina« czyli
Strona:PL Verne - Czarne Indye.pdf/61
Wygląd
Ta strona została przepisana.
— 53 —