Strona:PL Verne - Czarne Indye.pdf/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 42 —

stanku, usłyszeli głos, oddalony jeszcze w głębi szybu. Głos ten przybliżał się i stawał się co­raz bardziej wyraźnym.
— Któż to idzie? — zapytał inżynier, wstrzy­mując Henryka.
— Nie umiałbym panu na to odpowiedzieć, odrzekł młody górnik.
— Czy to nie twój stary ojciec?
— Nie, panie Starr, to nie on.
— Może jaki sąsiad?
— Nie mamy sąsiadów w głębi kopalni — rzekł Henryk. — Jesteśmy sami, zupełnie sami.
— Mniejsze z tem, przepuśćmy tego in­truza, schodzący winni ustępować wchodzącym.
Zatrzymali się obydwaj.
Głos wzmagał się i rozlegał teraz w całej pełni, jak gdyby go unosiło echo akustyczne, niebawem słowa szkockiej piosenki doszły wyraźnie do uszu młodego górnika.
— To »pieśń jeziora« — zawołał Henryk. — Dziwiłbym się bardzo, gdyby ją kto inny śpie­wał niż Jakób Ryan.
— Któż to jest ten Jakób Ryan, który śpiewa tak pięknie? — zapytał James Starr.
— Dawniejszy towarzysz kopalni — odrzekł Henryk.
I nachylając się, zawołał:
— Hola! Jakóbie!