Strona:PL Verne - Czarne Indye.pdf/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 41 —

a wraz z tym powodem, materyał palny, two­rzący dawniej bogactwo kopalni Aberfoyele.
Henryk zeszedł po pierw szych szczeblach drabiny, James Starr szedł za nim. Znaleźli się obaj niebawem w głębokich ciemnościach, w których jedynie lampka Henryka błyszczała.M łodzieniec trzymał ją ponad głową, aby le­piej oświecać drogę.
Inżynier i jego przewodnik zeszli w ten sposób z dziesięć drabin tym krokiem miaro­wym, jaki zwykł cechować górników.
Drabiny były jeszcze w dobrym stanie.
James Starr śledził pilnie, o ile niedosta­teczne światło lampki na to pozwalało, ciemne ściany szybu, które obite były jeszcze deskami na poły spróchniałemi.
Gdy przybyli do piętnastego przystanku, czyli do połowy drogi, zatrzymali się na kilka minut.
Nie mam już twojej siły w nogach, mój chłopcze — rzekł inżynier, oddychając głę­boko — ale idzie jeszcze nie źle.
— Silny pan jeszcze bardzo, panie Starr — odrzekł Henryk — a i to wiele znaczy, gdy się tyle czasu w kopalniach przeżyło.
— Masz racyę Henryku. Dawniej, gdym miał lat dwadzieścia, schodziłem tu jednym tchem. Dalej, w drogę.
Ale właśnie, gdy schodzić mieli z przy­-