Strona:PL Verne - Czarne Indye.pdf/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 210 —

W tej chwili wzrok Nelly biegał od stóp pagórka do miasta, którego pojedyncze części zaczynały się wyraźnie odcinać.
Wysokie pomniki, ostre dzwonnice wybiegały tu i owdzie, a ich linie rysowały się z profilu z najwyższą dokładnością. Rodzaj światła popielatego rozpłynął się w przestrzeni. Wreszcie pierwszy promień uderzył oko dziew­częcia. Był to promień zielony, który wieczo­rem i rankiem powstaje z morza, gdy niebo jest czyste.
W pół minuty potem Nella wyprostowała się i wskazując ręką na punkt dominujący, część nowego miasta:
— Pożar tam! — zawołała.
— Nie, Nello — odrzekł Henryk — to nie pożar. To pierwsza złota powłoka, którą słońce kładzie codziennie na szczyt pomnika Walter Scotta.
W istocie, najwyższy szczyt dzwonnicy wy­sokiej na dwieście stóp, błyszczał jakby la­tarnia morska.
Dzień zajaśniał. Słońce wypłynęło. Kula jego zdawała się jeszcze wilgotną, jakby w rze­czy samej wyszła z wód morza.
Z początku szersze z powodu światła, zmniejszyło się po trochu i przybrało formę okrągłą. Blask jego niebawem niepodobny do