Strona:PL Urke Nachalnik - Miłość przestępcy.pdf/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, tak, on go najwięcej bił, to on go zabił — mówiły kobiety.
Sołtys zaś krzyknął na „Amerykanina“:
— Dawaj konie, jak go zabiłeś!
Chłop przeląkł się i nic nie mówiąc, pobiegł po konie. Położono Joska na wóz i czterej chłopi wraz z sołtysem powieźli go do miasta.
Josek leżał skrępowany, bez ruchu. Jechali tą samą szosą, na której Josek spotkał żandarmów.
— A w jaki sposób zobaczyliście go przy kufrze? — pytał sołtys.
— Bo widzita — mówił „Hamerykanin“ — że z tej chałupy, gdzie złodziej był, to córka tego gospodarza nie pojechała w pole; została w domu, a gdy tamci wyjechali, zamknęła chałupę i posła do Józefowej sito pożyczyć… pogawędziła z pół godziny, wraca do domu, patrzy, a tu kłódka oderwana. Narobiła krzyku, że złodziej jest w mieszkaniu. Dobrze, że w porę wróciła, że ten ptaszek nie zdążył się ulotnić.
— Ale trochę za dużo zbiliście go. Mnie się zdaje, że on już skonał, będzie kram, jak go na komendanturę przywieziem.
Tak rozmawiając, wjechali do miasta i stanęli przy komendanturze. Na ulicach było pełno ludzi. Słońce chyliło się ku zachodowi, a wóz, na którym przywieziono Joska, musiał czekać na komendanta. Chłopi postawali koło wozu i nie odstępowali go na krok. Zaczęły się skupiać gromadki ludzi i z ust do ust przechodziły rozmaite pytania i odpowiedzi.
— Gdzie go zabili?
— Co, złodzieja?
— A to bandyta?
— To nie żaden bandyta, tylko kupca znaleźli zabitego na szosie.