Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

śpieszą ci ludzie?... Czy wszyscy idą spełnić „niekaralne“ uczynki?... A może któryś z nich śpieszy do miejsca przestępstwa, o której nigdy gazeta nie wspomni i za którą ten człowiek nie poniesie zasłużoną karę. Wiele to przestępstw ludzie popełniają, o których nigdy opinia publiczna się nie dowie.
Im większe jest miasto i więcej tam ludzi, — filozofował sobie Roman, — tem więcej przestępstw tam popełniają. W wielkich masywnych, pięknych gmachach, wznoszących się dumnie ku niebu, dzieje się nieraz więcej przestępstw, aniżeli w małych zapadniętych i chylących się ku ziemi domkach przedmieść. W apartamentach zasłoniętych drogiemi, jedwabnymi firankami, mogą się dziać bardziej wyrafinowane zbrodnie, niż w ciasnych pokoikach robotniczych.
Elegancka kobieta, ubrana podług wymagań ostatnich wzorów mody, stanęła obok Romana i poprosiła go o ogień. Spojrzał uważnie i drgnął. Ona też go poznała.
— Ach, to ty... Co słychać?...
Nie dał jej na to odpowiedzi, wykręcając się na pięcie. Usiłował skręcić w najbliższą przecznicę.
— Czego tak uciekasz? Jeśli chcesz, to możemy się dziś przyzwoicie zabawić... — szepnęła mu kusząco do ucha. — Zabrałam dziś frajerowi na „podchód“ kilkaset dolarów. Całe życie mnie popamięta... — roześmiała się.
— Odknaj się! — zawołał zirytowany Roman.