Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Głośny okrzyk zdziwienia, zmusił niektórych przechodniów do odwrócenia głowy.
— Prędzej bym się djabła spodziewał... Jak się masz, brachu?...
— Jak się masz!... — odparł Roman, nie będąc jeszcze pewnym, czy wzrok go nie zawodzi. Nie zdążył się zastanowić nad tym niespodziewanym spotkaniem, kiedy silna ręka wepchnęła go w otwarte drzwi restauracji.
— Cały dzień cię szukałem, stary!... — krzyczał prawie Lipek. — Dziś rano zwolniono mnie z Pawiaka... Kelner!... — zawołał, nie dając Romanowi dojść do słowa. — Podaj prędzej pół butelki zaprawionej i zakąski... Co ty tak mizernie wyglądasz?... Wałówki nawet nie przytachałeś mi, draniu! Gdy ty byłeś „zasypany“, to ja nie zapomniałem o tobie, a ty psiakrew nie pokazałeś się nawet...
Roman chciał się przed nim wytłomaczyć, ale Lipek nie dał mu przyjść do słowa i wołał dalej:
— Nalej!... pij!... pij!... za moją wolność psiakrew! Przez ciebie mogłem się wtrynić na parę wiosenek. Szukałem Brytana i twoją Felcię, a dostałem się na Pawiak. Niech nagła krew zaleje takie życie!... — wołał, ściskając Romana po przyjacielsku.
— Uspokój się, przyjacielu, to ci wszystko opowiem... — prosił łagodnie Roman. Lipek, widząc jednak, jak jego towarzysz zmiata z apetytem zakąskę, zawołał:
— Jak widzę, brachu, jesteś trzy dni po obiedzie. Wcinaj!... Kelner, podaj no tę gęś, co stoi w oknie.