Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W tej chwili Roman sobie przypomniał, że nie pozostawił sobie nic na śniadanie. Żołądek przypomniał mu tę lekkomyślność. Machnął ręką, jak człowiek, który nie ma nic do stracenia i drepce dalej, sam nie zdając sobie sprawy dokąd.
Roman bił się z myślami. Chciał zerwać z swym dawnym środowiskiem, aby nikt nie miał mu nic do zarzucenia. Pragnął też jak najprędzej znaleźć się przy uczciwej pracy, do której winien był jeszcze wczoraj się stawić. Co ta szlachetna opiekunka pomyśli o nim, skoro on słowa nie dotrzymał. Wstydził się stanąć przed jej mądrym spojrzeniem, którym zapewne go obrzuci, gdy się zjawi. Obawiał się, by go nie posądziła, że z trudnością przychodzi mu zerwanie z dawnymi kolegami. Z drugiej strony pamiętał ciągle o Lipku i nie mógł się powstrzymać od pragnienia odszukania go i okazania mu radości, jaką odczuwa dlatego, że wierny przyjaciel znów cieszy się wolnością.
Na tych rozmyślaniach przeszło sporo czasu. Nie potrafiłby sobie wytłumaczyć, w jaki sposób znalazł się na Placu Teatralnym. Zegar ratuszowy wskazywał czwartą po południu. Stanąwszy na przystanku tramwajowym, naprzeciw ratusza, przyszła mu na myśl tłusta kiełbasa z wałówki, z którą tak wspaniałomyślnie postąpił. Świadomość zbliżającego się wieczoru zwiększyła uczucie głodu, do tego stopnia, że machinalnie przeszukał wszystkie swoje kieszenie. Nic takiego jednak nie znalazł, coby się dało zamienić na chleb. Wyrzucał sobie teraz swoją krótko-