Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rządny „bandzior“ zawsze zarobi parę „wiosenek“ odrazu.
Szopenfeldziarka nie pozostała jej dłużna odpowiedzi:
— A ja rozkazałabym wszystkich „bandziorów“ posłać na „dyndówkę“. Jak się zabiera forsę u frajera, poco go jeszcze zabijać. Złodziejem być, to rozumiem, ale nie bandytą — mówiła z przekonaniem. — Przez bandytów to złodzieje są przegrani.
— A to ścierwo!... — rozkrzyczała się otyła baba. — Masz tobie, jaka fetniaczka. Gębę wymalowała jak szyld i piszczy. Tobie mieć alfonsa za męża, a nie porządnego „bandziora“.
— Chamka jakaś! — rzekła pogardliwie szopenfeldziarka. — Twój mąż napewno patyczkiem kogoś pogłaskał po głowie, a ty udajesz wielką cwaniaczkę. Zamknij „jadaczkę“. Jeszcze sieczkę masz we łbie...
Wszyscy oczekujący wybuchnęli głośnym śmiechem. Dozorca więzienny, utrzymujący porządek przed bramą, zawołał służbistym tonem:
— Proszę o spokój, bo nie dostaniecie widzenia.
Ta groźba poskutkowała. Baby zamilkły, rzucając sobie tylko ukradkiem nienawistne spojrzenia.
Poczęto wywoływać nazwiska osób przybyłych na widzenie. Ludzi przybywało coraz więcej. Roman poznał po zasmuconych twarzach niektórych kobiet, że nie mają wiele wspólnego z światem przestępczym.