Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

całą czwórkę w tramwaju. Zdaje mi się, że grozi im kilka miesięcy za „statki“, które przy nich znaleziono. Roboty nie zrobili i w mamrze będą kiwać. Ot, złodziejskie życie...
Roman odetchnął nieco z ulgą. Postanowił za Wszelką cenę, posłać przyjacielowi zaraz wałówkę i wystarać się o jego zwolnienie.
— Słuchaj, stary! Kup u mnie to wszystko, co mam.
— Tak gadaj! — zawołał uradowany. — Poco było tak długo czekać? Ja wiem, że ty w takich „czuchach“ nie paradujesz...
Wyciągnął chciwie ręce do walizki. Otworzył ją, wyrzucając zawartość na podłogę. Wykrzywił przy tem usta, jakby na skutek bólu zęba. Rzucał przy tem ukradkowe spojrzenia to na Romana to na wyrzucone ubranie.
— Takich „czuchów“ nie spodziewałem się po tobie... — rzekł wreszcie. — Trzeba było to zanieść do gałganiarza, a nie do mnie. Jak widzę, zupełnie straciłeś gust. Nawet marny złodziejaszek nie brałby takich fantów.
Na te słowa urągliwe i lekceważące, Roman zatrząsł się ze złości i z trudem powstrzymał się, aby nie uderzyć pasera za tę obelgę. Te rzeczy nie były jeszcze najgorsze. Lecz to była oklepana taktyka paserów, którą Roman dobrze znał. To też odezwał się po chwili, starając się nie tracić panowania nad sobą:
— Nie spodziewałem się, abyś i mnie chciał wy-