Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A poco tu do mnie przyszedłeś?... — zapytał już chłodno.
— Słuchaj! Mam do ciebie prośbę...
— Gadaj! Ty wiesz, że jestem zawsze gotów nieść pomoc naszym chłopakom. Co chcesz, mów! Ale, pokaz mi lepiej, co masz w walizce.
Chcąc zaspokoić jego ciekawość, Roman odemknął walizkę. Ten chytrze przerzucił rękoma rzeczy.
— Możesz zamknąć już. Ale doprawdy, nie chce mi się wierzyć, abyś w takich marnych łachach paradował. Przyznaj się. Nie wstydź się!... Czasami najlepszego złodzieja przyciśnie mortus... i buchnie co mu popadnie pod rękę.
— Idź do cholery!... Mówię ci, że to nie jest żadna „szoria“. Tak nisko jeszcze nie upadłem, abym kradł takie łachy. Rzeczy są moje własne. Moja Felcia tylko mnie to zostawiła. Rozumiesz teraz, stary idjoto!...
— No, tylko nie idjota... — obraził się. — Jak ty odkiwasz tyle lat w katordze, co ja, to własnych rąk nie udźwigniesz. Słyszałem, że córeczka Bryłki wystawiła cię do luftu. Gdyby nie kobiety... gdyby nie kobiety... — powtórzył, jakby do siebie.
— To co by było, gdyby nie kobiety? — zaciekawił się Roman.
Meliniarz zamyślił się. Zapatrzył się na chwilę w jakiś punkt na powale.
— Gdyby nie kobietki, mój brachu, nie byłbym dzisiaj tem, czym jestem. Nie miałbym takiego bu-