Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skóry obdzierano. Nie namyślając się długo, Roman wyrwał swoją walizkę z jej rąk i począł uciekać. Głośny śmiech gapiów ulicznych towarzyszył mu, kiedy wbiegł do bocznej uliczki. Na szczęście policjant odrazu się nie zjawił, zaś Roman poszedł, a raczej pobiegł przed siebie, ocierając się nieprzytomnie o spacerujących przechodniów.
Myśl o swoim zamiarze rozpoczęcia nowego życia jeszcze więcej go teraz nurtowała. Czuł się szczęśliwym na myśl, że oto nareszcie zerwie z brudem i wstrętnymi melinami. Zajście z gospodynią, którą uważał za porządną kobietę, jeszcze więcej dodało mocy jego chęci zerwania z dawnym światem. Mózg był pełen obrazów promiennej przyszłości. Fantazja pracowała usilnie, układając sobie życie w przyszłości. Nie sądził, ani przez chwilę, że buduje tylko domki z kart. Nie mógł przecież wiedzieć, że los nadal będzie dla niego nieubłagany i że spokoju nie zazna już w jakimkolwiek świecie by się nie znalazł.
Szedł rozpromieniony z sercem pełnym nadziei. Jest młodym i silnym mężczyzną. Chce pracować i posiada w życiu jasny cel. Cel, którym jest spokojne życie bez strachu o jutro. — Dosyć... — mówił sobie — tych cierpień i mąk w żywych grobowcach. Dosyć mam już tego szarego, brudnego chałata aresztanckiego, kajdan i niewoli... Dosyć!...
Gdyby tylko wiedział, gdzie się Lipek podział, czułby się doprawdy szczęśliwym. Myśl o Lipku znowu zajęła go tak bardzo, że zapomniał się i stanął