Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Właśnie, właśnie, proszę pana... — odparł Roman uśmiechając się smutno. — Mam zamiar panu się przedstawić. Mogę to jednak uczynić na cztery oczy.
Gospodarz spojrzał na niego jeszcze bardziej podejrzliwie i zawołał:
— Nie mam żadnych sekretów, proszę tu mówić!... To jest moja żona, a reszta — to wszyscy swoi. Gadaj pan, bo nie mam czasu!...
— Nie mogę. Trudno. Jak pan nie chce mnie wysłuchać, to nie trzeba! — rzekł Roman, zabierając się do wyjścia.
Gospodyni, widać bardziej ciekawa od męża, zawołała za wychodzącym:
— A mnie nie może pan powierzyć swego sekretu?... — śmiała się.
— Niech idzie! — zawołał mąż z nietajoną niechęcią.
— A ja chcę wiedzieć... — odparła przekornie. — Niech pan pozwoli do mego pokoju!
Mąż, jak Roman zdążył już zauważyć, wściekły z obrotu sprawy, odprowadził ich oczyma, w których migotały ogniki złości. Roman był bardzo rad z tego, że kobieta się nim zainteresowała. — Kobiety są jednak zawsze litościwsze... — myślał.
— Niech pan siada! — Gospodyni podsunęła mu krzesło, mierząc go badawczym, aczkolwiek łagodnym, spojrzeniem. Nie zapomniała też o przekręceniu klucza w zamku, co napewno uczyniła mężowi naprzekór.