Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Sporządzę ją sobie sam — odparł śpiesznie Mikołaj Piotrowicz. — Jaką lubisz herbatę, Arkady, ze śmietanką, czy z cytryną?
— Wolałbym śmietankę — odpowiedział Arkadjusz. Po chwili zaś milczenia dodał w tonie zapytania: — Papo?
Mikołaj Piotrowicz spojrzał na syna z zakłopotaną miną.
— Słucham, czego sobie życzysz? — zapytał.
Arkadjusz spuścił oczy ku ziemi.
— Przebacz mi, ojcze, jeśli pytanie moje wyda ci się niestosownem, — zaczął — ale otwartość, z jaką wystąpiłeś wczoraj wobec mnie, każe mi być wobec ciebie równie szczerym... nie weźmiesz mi przecież tego za złe...?
— Mów więc...
— Ośmielasz mnie, żebym cię zapytał... Miałażby może Ten... czyżby może dlatego nie chciała tu przyjść herbaty nalać, że ja tu jestem?
Mikołaj Piotrowicz odwrócił się nieco twarzą...
— Być może! — odparł, ociągając się — przypuszczam... wstydzi się... Arkadjusz obrzucił ojca szybkiem spojrzeniem.
— Wstydzi się! — do tego nie ma zgoła żadnego powodu. Po pierwsze: znasz przecież mój sposób myślenia, — Arkadjusz lubował się w tem wyrażeniu — po drugie zaś, byłoby mi bardzo przykro, gdybym ci, choćby w najmniejszej mierze, zakłócił twój tryb życia i twe przyzwyczajenia. Pozatem jestem przekonany, że złego wyboru zrobić nie mogłeś; i jeżeli pozwoliłeś jej na to, aby pod jednym z tobą zamieszkała dachem, to z pewnością musi być tego godna... W każdym razie syn nie może być sędzią