Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

row, który miał szczególny dar budzenia zaufania w ludziach z niższego stanu, jakkolwiek tak mało się ku nim zniżał, że traktował ich raczej wzgardliwie, — żaby te rozkrawuję i badam, co się u nich w środku dzieje; ponieważ bowiem i ty i ja jesteśmy również żabami, — co prawda żabami na dwóch nogach — wnioskuję z tego, co się w naszem własnem wnętrzu dzieje.
— Pocóż ci to trzeba wiedzieć?
— Abym się nie pomylił, gdy zachorujesz, a ja cię będę musiał leczyć.
— Jesteś więc doktorem?
— Tak!
— Waśka, słuchaj, ten pan mówi, że jesteśmy żaby... Czy to nie dziwne?
— Ja boję się żab! — rzekł Waśka, chłopak siedmioletni może, bosy, z włosami jak len białemi, tkwiący w szarym kaftanie kozackim z wysoko nastawionym kołnierzem.
— Dlaczego się ich boisz? Kąsają może?
— Jazda, marsz do wody, filozofy! — zawołał ku nim Bazarow.
Mikołaj Piotrowicz wstał tymczasem również i udał się do pokoju Arkadjusza, którego zastał już całkiem ubranego. Ojciec i syn wyszli razem na terasę, nad którą rozpięta była markiza. Na stole obok balustrady pośród wielkich wiech bzu kipiał już samowar. Mała dziewczyna, ta sama, która wczorajszego wieczora wyszła im pierwsza na schodach naprzeciw, podeszła ku nim, aby im cienkim oznajmić głosem:
— Teodozja Mikołajewna czuje się nieco niezdrowa i przyjść nie może. Kazała się pana zapytać, czy pan sobie herbatę sam przyrządzić raczy, czy też ma ona przysłać Dunjaszę?