Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bazarow się uśmiechnął.
— A to ci ochota do praktyki!
— Nie żartuj, proszę cię. Pokaż palec. Ranka niewielka, to prawda. Boli?
— Przypalaj mocniej, nie bój się.
Wasil Iwanowicz przerwał przypalanie.
— Jak myślisz, Eugenjuszu, czy nie lepiejby było wypalić żelazem?
— Wypadałoby to już wcześniej zrobić; a teraz, prawdę mówiąc, i lapis niepotrzebny. Jeżeli krew zakażona, to już wszystko za późno.
— Jakto... późno... — zaledwie zdołał wymówić Wasil Iwanowicz.
— Rozumie się! Od tej pory upłynęło przeszło cztery godziny.
Wasil Iwanowicz jeszcze trochę przypalił rankę.
— Alboż fizyk nie miał przy sobie kamienia piekielnego?
— Nie miał.
— Jakże to być może? Lekarz — i nie ma takiej rzeczy niezbędnej!.
— Niechbyś zobaczył tylko jego lancety, — rzekł Bazarow i wyszedł z pokoju.
Do samego wieczora i przez cały dzień następny, Wasil Iwanowicz, pod różnemi pozorami, wchodził co chwila do synowskiego pokoju, a chociaż nie wspominał nic o skaleczeniu i starał się nawet mówić o przedmiotach najobojętniejszych, jednakże tak trwożliwie patrzył synowi w oczy, że Bazarow stracił cierpliwość i zagroził mu wyjazdem z domu. Wasil Iwanowicz dał mu słowo, że będzie spokojny, tem więcej, że i Arina Własjewna, przed którą, naturalnie, nic nie powiedział, zaczynała go męczyć, dopytywać się, dla-