Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za sobą. — Przyniosłem ci oto mojego bohatera; stęsknił się za swoim stryjem. Pocóż go znów wyniosła? Ale powiedz mi lepiej, co tobie? Czy się tu co stało?
— Bracie! — wyrzekł uroczyście Paweł Piotrowicz.
Mikołaj drgnął. Zrobiło mu się jakoś tkliwie na sercu, ale sam nie wiedział, dlaczego.
— Bracie! — powtórzył Paweł, — daj mi słowo, że spełnisz jedną moją prośbę.
— Jaką prośbę? mów.
— Jest to prośba bardzo ważna; od niej, jak mnie się zdaje, zależy szczęście twojego życia. Przez cały ten czas wiele rozmyślałem nad tem, co ci chcę teraz powiedzieć... Bracie! spełnij swój obowiązek, obowiązek człowieka szlachetnego i prawego, połóż koniec złemu przykładowi, który dajesz drugim, ty, ty, najlepszy z ludzi!
— Co chcesz powiedzieć, Pawle?
— Ożeń się z Teniczką... ona cię kocha; ona jest matką twojego syna.
Mikołaj Piotrowicz odstąpił na krok w tył i klasnął w dłonie.
— Ty mówisz w ten sposób, Pawle, ty, którego uważałem zawsze za najzaciętszego wroga podobnych związków? ty to mówisz? Alboż nie wiesz, że jedynie przez wzgląd na ciebie nie dopełniłem tego, co nazwałeś tak słusznie moim obowiązkiem?
— Niepotrzebnie miałeś w takim razie wzgląd jakikolwiek na mnie, — odpowiedział Paweł Piotrowicz ze smutnym uśmiechem. Zaczynam wierzyć, że Bazarow miał słuszność, kiedy mi wyrzucał arystokrację. Nie, miły bracie, próżno nam panoszyć się