Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zupełnie zrozumieliście moją myśl.
— To bardzo dobrze. Słowa wasze wyprowadzają mnie z niepewności...
— Chcecie zapewne powiedzieć, że wyprowadzają was z kłopotliwej niemożności zdecydowania się.
— To wszystko jedno, mówię tak, żeby mnie zrozumiano. Nie jestem szczur bibljoteczny. Przez to, coście powiedzieli, oswobodzony jestem od pewnego rodzaju przykrej konieczności. Postanowiłem bić się z wami.
Bazarow wytrzeszczył oczy.
— Ze mną?
— Tak, z wami.
— Ale dlaczego? przez litość.
— Mógłbym wam powiedzieć przyczynę, — rzekł Paweł Piotrowicz; — ale wolę zamilczeć. Podług mnie, jesteście tu niepotrzebni; nie mogę was ścierpieć, gardzę wami, a jeżeli wam tego niedosyć...
Wzrok Pawła Piotrowicza zaiskrzył się... zaiskrzył się i wzrok Bazarowa.
— Bardzo dobrze, — rzekł ten ostatni. — Zbyteczne są wszelkie dalsze objaśnienia. Przyszła wam fantazja wypróbować na mnie swojego rycerskiego ducha. Mógłbym wam odmówić tej przyjemności, ale niech już tak będzie.
— Z całego serca obowiązany wam jestem — odparł Paweł Piotrowicz, — i mogę teraz mieć nadzieję, że przyjmiecie moje wyzwanie, nie zmuszając mnie do użycia środków przymusowych.
— To jest, mówiąc bez alegorji, do użycia tego kija? — zauważył z zimną krwią Bazarow. — Bardzo słusznie. Bynajmniej nie potrzebujecie mnie obrażać, i byłoby to zresztą niezupełnie bezpiecznie. Możecie