Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XXIV.

We dwie godziny potem pukał do drzwi Bazarowa.
— Powinienem was przeprosić, że wam przeszkadzam w naukowych zatrudnieniach, — rzekł, siadając na krzesełku pod oknem i opierając się obiema rękami na lasce ze słoniową rękojeścią, (zwykle przechadzał się bez laski) — ale jestem zmuszony prosić was o udzielenie mi pięciu minut swojego czasu, nie więcej.
— Cały mój czas na wasze usługi, — odparł Bazarow, którego twarz przybrała jakiś dziwny wyraz, gdy tylko Paweł Piotrowicz przestąpił próg jego pokoju.
— Dla mnie dosyć i pięciu minut. Przyszedłem zadać wam jedno pytanie.
— Pytanie? jakie?
— Raczcie posłuchać. W początkach waszego pobytu u mojego brata, kiedy jeszcze nie odmawiałem sobie przyjemności gawędzenia z wami, zdarzało się, iż słyszałem wasze zdanie o rozmaitych rzeczach; lecz o ile sobie przypominam, ani między nami, ani w mojej obecności, nie było nigdy mowy o pojedynkach. Powiedzcież mi tedy, jakie wasze zdanie o tym przedmiocie?
Bazarow, który był wstał na powitanie Pawła Piotrowicza, oparł się o krawędź stołu i skrzyżował ręce na piersiach.
— Moje zdanie takie, — rzekł: — z punktu widzenia teoretycznego pojedynek jest niedorzecznością; z praktycznego zaś rzecz inna.
— Chcesz pan zatem powiedzieć, jeżelim dobrze zrozumiał, że jakikolwiek miałbyś teoretyczny pogląd na pojedynek, w praktyce nie pozwoliłbyś sobie ubliżyć, bez zażądania satysfakcji?