Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zachęcając woźnicę do szybszej jazdy, jechał, jak młody oficer do bitwy: i bał się, i było mu wesoło, i rwała go niecierpliwość. „Przedewszystkiem nie trzeba o tem rozmyślać, — mówił sam do siebie“. Dziarskiego dostał pocztyljona; zatrzymywał się przed każdą karczmą, z zapytaniem, czy napić się, czy nie napić, ale zato kiedy się napił, koni już nie żałował. Wkrótce też pokazał się wysoki dach znajomego dworu... „Co ja robię? — pomyślał Arkadjusz, — może się wrócić!“ Trójka koni pędziła żwawo, pocztyljon pogwizdywał i wołał silnym głosem. Oto już mostek zatętniał pod kopytami i kołami, oto już ukazała się aleja poobstrzyganych świerków... różowa sukienka mignęła w ciemnej zieleni i młoda twarz wyjrzała z pod parasolki... poznał Katję i ona go poznała. Kazał pocztyljonowi zatrzymać rozpędzone konie, wyskoczył z bryczki i podszedł ku niej.
— To wy, — odezwała się i lekki rumieniec wystąpił jej na twarz; — pójdźmy do siostry, ona jest tutaj w ogrodzie; będzie bardzo rada, gdy was zobaczy.
Katja poprowadziła Arkadjusza ze sobą w głąb ogrodu. Spotkanie z nią wydało się mu bardzo szczęśliwą wróżbą; ucieszył się, kiedy ją zobaczył, jak gdyby należała do jego rodziny. Wszystko wybornie się złożyło: ani marszałka, ani anonsowania. Na skręcie uliczki zobaczył Annę Siergiejewnę. Stała odwrócona tyłem do niego. Usłyszawszy kroki, obejrzała się zwolna.
Arkadjusz znowu się zmieszał, ale pierwsze, jakie wymówiła słowa, zaraz go uspokoiły.
— Witajcie, zbiegu! — zawołała miłym, uprzejmym głosem i wyszła na jego spotkanie, uśmiecha-