Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zabierał się koniecznie do odegrania na gitarze walc-kozaka. Żałośnie i przyjemnie dźwięczały struny w spokojnem powietrzu, ale prócz krótkiej fiorytury wstępnej, postępowy kamerdyner nie mógł się zdobyć na nic więcej: natura odmówiła mu zdolności muzykalnych podobnie, jak mu odmówiła wszelkich innych zdolności.


∗             ∗

Niezbyt pomyślnie przez ten czas szły rzeczy w Maryinie, i nieszczęśliwy Mikołaj Piotrowicz miał wiele zmartwienia. Gospodarskie kłopoty stawały się z każdym dniem uciążliwsze, nieporozumienia z najemnikami coraz częstsze. Jedni domagali się dopłaty, inni odchodzili sobie, wziąwszy zadatek; konie chorowały; narzędzia były co chwila w nieładzie; robota szła niesporo, młocarnia przywieziona z Moskwy okazała się niedogodną z powodu swojego ciężaru; drugą maszynę od pierwszego razu zepsuto; połowa obory się spaliła, jedna bowiem ze starych kobiet dworskich poszła w czasie wiatru z głownią podkurzać swoją krowę... Co prawda, według tej samej staruszki całe nieszczęście stąd poszło, że panu przyszła do głowy ochota wydawać jakieś tam nowe co do nabiału rozporządzenia. Ekonom nagle zleniwiał, a nawet tyć zaczął, jak tyje każdy Rosjanin, który przejdzie na swobodny chleb. Kiedy zobaczył zdaleka Mikołaja Piotrowicza, to dla wykazania swojej energji rzucał kamieniem na przebiegające drogą prosię, albo wygrażał kijem napół nagiemu dziecku; ale kiedy pana nie widział, najczęściej spał. Oczynszowani chłopi nie płacili na termin pieniędzy, kradli drzewo z lasu, a ludzie dworscy prawie co noc chwytali na łąkach