Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chiwała się i mówiła bez uśmiechu. Dopiero przy pożegnaniu poprzednia jej przyjacielska uprzejmość jakby rozbudziła się w jej duszy.
— Nastały na mnie teraz czasy złego humoru, — rzekła; — ale nie zwracajcie na to uwagi i przyjeżdżajcie znowu. Mówię to do was obydwóch, przyjedźcie niezadługo.
I Bazarow i Arkadjusz ukłonili się jej w milczeniu, wsiedli do bryczki i nigdzie już nie zatrzymując się, pojechali do domu, do Maryina, dokąd też przybyli szczęśliwie na drugi dzień wieczorem. Przez całą drogę ani jeden ani drugi nie wspomniał o Odincowej; a zwłaszcza Bazarow prawie nie otwierał ust i z jakąś zawziętością patrzył ciągle na bok w odległy horyzont.
W Maryinie wszyscy byli im bardzo radzi. Długa nieobecność syna zaczynała niepokoić Mikołaja Piotrowicza; kiedy Teniczka wbiegła do jego pokoju z zaiskrzonemi oczyma i powiedziała mu, że młodzi panowie jadą, aż krzyknął z radości i skoczył z kanapy; nawet Paweł Piotrowicz doznał poniekąd przyjemnego wrażenia i łaskawie uśmiechał się, ściskając ręce przybyłych podróżników. Zaczęto rozprawiać, wypytywać się: najbardziej wymowny był Arkadjusz, zwłaszcza przy kolacji, która skończyła się późno po północy. Mikołaj Piotrowicz kazał przynieść kilka butelek porteru, dopiero co przywiezionego z Moskwy, i sam rozochocił się do tego stopnia, że jego policzki przybrały kolor malinowy i ciągle się śmiały niby to dziecinnym, niby nerwowym śmiechem. Powszechne ożywienie przeciągnęło się do późna. Duniasza biegała w tę i w ową stronę, jak oparzona, silnie trzaskając drzwiami, a Piotr już o trzeciej po północy