Przejdź do zawartości

Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a zatem wybaczysz... twoja matka chciała wysłuchać mszy dziękczynej, z intencji twojego przyjazdu. Nie myśl sobie, ażebym ci proponował być na tej mszy obecnym, która zresztą jest już skończona; ale ojciec Aleksy...
— Pop?
— No tak, ksiądz, będzie u nas... na obiedzie... Nie spodziewałem się tego, a nawet nie radziłem... ale tak się jakoś złożyło... nie zrozumiał mnie. A przytem i Arina Własjewna... zresztą jest to człowiek bardzo poczciwy i rozsądny.
— Przecież mi mojej porcji nie zje? — zapytał Bazarow.
Wasil Iwanowicz roześmiał się.
— Zlituj się, co ty też gadasz!
— Ja niczego więcej nie wymagam. Jestem gotów zasiąść do stołu z każdym.
Wasil Iwanowicz poprawił swój kapelusz.
— Byłem już zgóry przekonany, — odezwał się, — że jesteś wyższy nad wszelkie przesądy. Taki oto starzec jak ja, sześćdziesiąt dwa lat żyję, a przesądów nie mam, — (Wasil Iwanowicz nie śmiał się przyznać, że sam podał projekt odprawienia mszy, bo równie był nabożny jak żona). — Ojciec Aleksy miał wielką ochotę poznać się z tobą. Będzie ci się podobał, zobaczysz. I w karty nie wzbrania się pograć, a nawet, choć to mówię między nami, fajeczkę pali.
— Więc cóż? po obiedzie zasiądniemy do gieryłasza i ogram go.
— Ech, zobaczymy, na dwoje babka wróży.
— A cóż? czy tak dobrze pamiętasz jeszcze młode lata? — odezwał się ze szczególnym naciskiem Bazarow.