Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nowicz zaciągnął wszystkich do ogrodu, ażeby się nacieszyć pięknym wieczorem. Przechodząc obok ławeczki, szepnął do Arkadjusza:
— Na tem miejscu lubię dumać, patrząc na zachód słońca. Tam dalej zaś zasadziłem kilka drzew ulubionych przez Horacego.
— Jakich drzew? spytał dosłyszawszy Bazarow.
— Jakich?... akacyj.
Bazarow ziewnął.
— Zdaje mi się, że podróżnym czas już udać się w objęcia Morfeusza, — zrobił uwagę Wasil Iwanowicz.
— To znaczy czas spać! — dodał Bazarow. — To prawda, czas już, w istocie.
Kiedy się żegnał z matką, pocałował ją w czoło, a ona objęła go za szyję i na karku, ukradkiem, trzy razy go przeżegnała. Wasil Iwanowicz odprowadził Arkadjusza do jego pokoju i życzył mu „takiego błogiego wypoczynku, jakiego zażywałem ja w waszych latach szczęśliwych“. I w samej rzeczy, wybornie się spało Arkadjuszowi w owym przedłaźniowym gabinecie: panowała w nim woń mięty i świeżych wiórów, a dwa świerszcze na przemiany odzywały się monotonnie za piecem. Od Arkadjusza Wasil Iwanowicz wrócił do swego gabinetu, a przykucnąwszy na sofie u nóg syna, chciał z nim porozmawiać; ale Bazarow odprawił go natychmiast, mówiąc, że mu się chce spać. Sam jednak nie zasnął do rana. Szeroko otwarłszy oczy, patrzył z nieukontentowaniem wokoło: wspomnienia dzieciństwa nie miały już nad nim władzy, a przytem nie zdołał jeszcze pozbyć się ostatnich gorzkich wrażeń. Arina Własjewna pomodliła się gorąco, a potem długo, długo rozmawiała ze służącą,