Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mował ją, dużo myślała o nim. Jeśli go nie było, ona się nie nudziła, nie czekała nań z niecierpliwością, ale skoro tylko wszedł, stawała się żywszą; chętnie zostawała z nim sam na sam i chętnie prowadziła z nim rozmowę, nawet wtedy, gdy ją oburzał lub raził jej wydelikacony smak, jej nawyknienia estetyczne. Zdawać się mogło, iż chciała i jego wybadać i siebie zgłębić.
Razu jednego Bazarow, przechadzając się z nią po ogrodzie, odezwał się ostro i głośno, że ma zamiar odjechać wkrótce do ojca, na wieś... Ona zbladła, widocznie coś ją ukłuło w serce, ale ukłuło do tego stopnia, że się aż zadziwiła i długo myślała nad tem, co to może znaczyć. Bazarow obwieścił jej o swoim wyjeździe, bynajmniej nie w celu wybadania jej, nie w celu dowiedzenia się, co też to z tego będzie: nie miał zwyczaju „udawać“. Zrana, tegoż samego dnia, widział się z ekonomem swojego ojca, który był dawniej jego ochmistrzem. Ten pan ekonom, Tymoteicz, staruszek szczwany i przebiegły, o włosach żółtych, wybladłych, o twarzy czerwonej, ale zwietrzałej i małych, zapadniętych, załzawionych oczkach, stanął niespodzianie przed Bazarowem w swojej krótkiej szarosinej sukmance z grubego sukna, przepasany rzemieniem i w butach smarowanych dziegciem.
— A, jak się masz, stary! — zawołał Bazarow.
— Witam was paniczku, Eugenjusza Wasiljiczu, — odezwał się starowina i radośnie się uśmiechnął, przez co cała twarz pokryła się nagle zmarszczkami.
— Pocoś tu przyjechał? Czy po mnie cię przysłano?
— Ah, paniczku, gdzieżby znowu! — zawołał