bez przeszkody stanęła poniżej Temple-Gardens.
Miejsce, w którém się zatrzymała, tworzyło piewien rodzaj małego portu, zakrytego wydatnością wysokiego domu zbudowanego częścią na palach, częścią na lądzie.
Na tym to domu była latarnia, rzucająca zielone promienie.
Paddy dotknął jednego z ogromnych słupów utrzymujących sklepienie, znalazł żelazny pręt zakończony kołkiem i zadzwonił.
W kilka chwil dało się słyszeć skrzypnięcie tuż po nad łodzią. Rzekłby kto, że otworzono drzwi na zardzewiałych zawiasach.
— Kto tam? wyrzekł głos roztropnie ostrożny.
— Przyjaciel, dzielny mój towarzyszu, przyjaciel, szlachetny i przezacny Gruffie, odpowiedział kapitan; jakże się ma twoja szanowna połowica.
Paddy zamilkł nagle, bo paczka kołysząca się na sznurze, którego drugi koniec wisiał u sklepienia, wymierzyła mu potężny policzek.
— Dobrze Gruffie, szelmo nad szelmami, zaklął rozgniewany kapitan, obyś sam któréj mglistej nocy prześliznąć mógł przez te dziurę.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/39
Wygląd
Ta strona została przepisana.