Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do drzwi Kasinego pokoju, tuż obok pokoiku Matruny.
Słyszał, jak spokojnie chrapała Matruna i chciał już wejść, gdy nagle zaczęła kaszlać i poruszać się na skrzypiącem łóżku. Stanął niby wkopany w ziemię i stał tak około pięciu minut. Kiedy wszystko ucichło i dało się znów słyszeć spokojne, miarowe chrapanie, stąpając ostrożnie po deskach, które nie skrzypiały, postąpił dalej i podszedł do samych drzwi pokoju Kasi. Było cicho. Najwidoczniej nie spała, Bo nie było słychać jej oddechu. Ale skoro tylko szepnął „Kasiu!“ zerwała się, podeszła do drzwi i gniewnie, jak mu się wydało, zaczęła tłómaczyć mu, aby odszedł:
— Do czego to podobne? Jakże można? Ciocie usłyszą — szeptały jej usta, a cała jej istota mówiła: „jam twoja...“ I to tylko rozumiał Niechludow.
— Otwórz na chwilkę, błagam cię — powtarzał bezmyślnie.
Zamilkła. Potem usłyszał szmer ręki, szukającej haczyka. Haczyk dźwięknął więc wszedł w drzwi otwarte.
Schwycił ją tak, jak stała, podniósł i poniósł.
— Ach! Co pan robi? — szeptała.
Ale on nie zwracał uwagi na jej słowa i niósł ją dalej.
— Ach, po co to, puść pan! — szeptała, przytulając się do niego.
Kiedy cała drżąca, bezmowna, nie odpowiadająca na słowa jego, poszła do siebie, on wyszedł na ganek, i zatrzymał się.
Na dworze było jaśniej. Tam niżej, nad rzeką, trzask, szum i dźwięk wzmagały się ciągle, a do poprzednich odgłosów przybyły jeszcze jakieś szmery.