Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tak gęsta, że pięć kroków od domu już nie widać było okna, tylko jakąś ciemną plamę, pośrodku której świecił, niby jakiś olbrzymi, czerwony, okrągły płomyk lampy. Od rzeki szedł ciągle jakiś straszny szum, rzechot, trzask i dźwięk pękającego lodu. Gdzieś w pobliżu, pośród mgły gęstej, zapiał kogut. Odpowiedziały mu inne, a hen daleko, we wsi, dały się słyszeć pomieszane, wyprzedzające się nawzajem, zlane w jeden chór piania kogutów. Wszędzie panowała cisza. Rzeka szumiała. Śpiewały już drugie kury.
Przeszedłszy parę razy tara i napowrót i stąpnąwszy niejednokrotnie w kałużę, Niechludow zbliżył się do okna garderoby. Lampa paliła się ciągle, a Kasia znów siedziała samotna przy stole, jakby niezdecydowana, co czynić. Zaledwie podszedł, spojrzała w okno. Zastukał. Nie patrząc, kto stukał, natychmiast wybiegła z garderoby. Słyszał, jak odemknęły się i skrzypnęły drzwi wchodowe. Czekał na nią przed sienią i natychmiast chwycił ją w objęcia. Przytuliła się do niego, podniosła głowę i ustami szukała ust jego. Stali za węgłem sieni, na odmarzłem miejscu, i przepełniała go męcząca, niezaspokojona żądza.
Nagle stuknęły i zaskrzypiały drzwi wchodowe i rozległ się gniewny, ostry głos Matruny Pawłowny:
— Kasiu!
Wyrwała się i wróciła do garderoby. Słyszał, jak założono haczyk. Zrobiła się cisza. Światło w oknie znikło, zostały tylko mgła i szura rzeki. Niechludow podszedł do okna i nikogo nie ujrzał. Zastukał — nikt mu nie odpowiedział. Wrócił do domu przez główny ganek, ale nie mógł usnąć. Zdjął buty i na bosaka podszedł