Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/543

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Powiedziała mu to, co przed chwilą sam sobie powiedział.
Ale obecnie o tem nie myślał. Myślał i czuł inaczej. Nietylko wstyd, lecz i żal go ogarnął.
— Czyż między nami wszystko skończone?
— Tak, coś w tym rodzaju — powiedziała z dziwnym uśmiechem.
— Jabym jednak pragnął być ci użytecznym.
— My — powiedziała „my” i spojrzała na Niechludowa — nie potrzebujemy niczego. Ja panu i tak wszystko zawdzięczam. Gdyby nie pan...
Chciała coś powiedzieć i głos jej zadrżał.
— Być może, Bóg nam pozwoli jeszcze kiedyś spotkać się w życiu — rzekła szeptem.
Are you ready? (czyś pan gotów) — zapytał Anglik.
Direckty (natychmiast) — odpowiedział Niechludow i spytał o Krylcewa.
Kasia zapanowała nad sobą i spokojnie opowiedziała mu, co się stało. W drodze osłabł Krylcew bardzo i zaraz umieścili go w szpitalu. Marya Pawłowna prosiła, aby jej pozwolono dozorować go, lecz dotąd niema odpowiedzi.
— Ja się nie żegnam, zobaczymy się jeszcze — mówił Niechludow, podając jej rękę.
— Żegnam — szepnęła tak cicho, że ledwie mógł usłyszeć. Oczy ich spotkały się i w dziwnem, nieokreślonem jej spojrzeniu i w bolesnym uśmiechu, z jakim wyrzekła słowa nie „do widzenia”, lecz „żegnam pana”, wyczytał Niechludow, że z dwóch przypuszczalnych przyczyn, kierujących jej postanowieniem, sprawdziła się druga: ona go kochała i myślała, że połączywszy się z nim, zmarnuje mu życie, a wychodząc za Simonsona, oswobadza go od siebie i czyni wolnym.