Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/406

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siadamy ziemię, która powinna być wspólną własnością, a kiedy z tej ziemi zabiera gałęzie na opał, to wsadzają go do kryminału i przekonywają, że on właśnie jest złodziejem.
— Nie rozumiem, a choćbym rozumiał, nie mogę się zgodzić. Ziemia musi być czyjąś własnością. Jeśli ją pan chcesz rozdzielić — ciągnął dalej, uważając Niechludowa za socyalistę, który pragnie równego podziału bogactwa i że właśnie to jest zasadą socyalizmu, a zasada ta jest głupią i łatwo ją obalić — i rozdzielisz w równej części, to nazajutrz znów przejdzie w ręce pracowitszych i wyżej uzdolnionych.
— Nikt nie myśli dzielić ziemi po równości. Ziemia nie może być własnością niczyją, nie może być przedmiotem kupna, sprzedaży, ani dzierżawy.
— Prawo własności jest rzeczą przyrodzoną. Bez prawa własności uprawa ziemi nie przedstawia żadnego interesu. Zniesienie prawa własności jest zwrotem do dziczyzny — wygłosił stanowczo szwagier Ignacy.
— Przeciwnie. Wtenczas dopiero ziemia nie będzie leżeć odłogiem, jak obecnie.
— Dymitrze Iwanowiczu, przecie to absolutny brak logiki! Czyż można w czasach dzisiejszych marzyć o zniesieniu własności? To pańska dawniejsza utopia. Ale pozwól pan, że poprostu rzeknę. — Tu szwagier Ignacy zbladł i głos mu zadrżał, widocznie ta sprawa obchodziła go blizko. — Ja radziłbym panu dobrze namyślić się, aniżeli pan przystąpisz do praktycznego zastosowania swoich teoryj.
— Pan mówisz o moich interesach osobistych?
— Tak. Sądzę, że zajmujemy, pewne stanowisko, że mamy pewne obowiązki, które wypływają z tego właśnie stanowiska. Że powin-