Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A ten kto? To pewnie on sam? A to jego matka?
— Ciotka. A mnie tyś nie poznała?
— Gdzieby zaś. Nigdy w życiubym nie poznała. Całkiem inna twarz. Przecie to już z dziesięć lat temu.
— To nie lata, ale życie — rzekła Kasia, i wnet znikło jej ożywienie i wesołość. Twarz zachmurzyła się i głęboka bruzda zarysowała się między brwiami.
— Cóż, przecież miałaś życie lekkie.
— Lekkie — rzekła Kasia, zamykając oczy i kiwając głową. — Oj lekkie, od katorgi gorsze.
— Co znowu, dlaczego?
— Dlaczego? Od 8-ej wieczorem do 4-ej rano, i to dzień w dzień.
— Więc czemuż nie rzucają takiego życia?
— Chcą porzucić, ale trudno. Ale co tam mówić! — zawołała, zerwała się, rzuciła fotografię do szuflady w stoliku i przemocą wstrzymując łzy, wybiegła na korytarz, trzaskając drzwiami. Patrząc na fotografię, czuła się taką, jaką widziała się na obrazku, marzyła o tem, jak była szczęśliwą i jakby z nim szczęśliwą być mogła.
Słowa posługaczki przypomniały jej teraźniejszość. Przypomniały jej całą grozę tego życia, które wtenczas pojmowała choć mętnie, a nie pozwalała sobie pojąć i zrozumieć jasno. Teraz przypomniała sobie wszystkie te noce straszne, a osobliwie jedną zapustną noc. Przypomniała sobie, jak w dekoltowanej, czerwonej, jedwabnej sukni, pobryzganej winem, ze wstążką czerwoną w zwichrzonych włosach, zmęczona, oszołomiona, pijana, pożegnawszy gości około drugiej w nocy, przysiadła się do chudej, z twarzą pełną pryszczy akompaniatorki na fortepianie i skarżyła się na ciężki los i przykre ży-