Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Meńszowych, zdaje się, uwolnię. Starałem się o to.
— Daj Boże, taka poczciwa starowina — i uśmiechnęła się.
— Jadę do Petersburga. Sprawa pani będzie sądzona wkrótce, i spodziewam się...
— Zmienią? gdzie tam zmienią? Zresztą teraz wszystko jedno.
— Dlaczegóż teraz?
— Tak... już... — rzekła, patrząc mu pytająco w oczy.
— Nie rozumiem, dlaczego pani wszystko jedno. Dla mnie przeciwnie. Zawsze jestem gotów zrobić to, co powiedziałem.
Spojrzała mu w oczy, a twarz jej zajaśniała radością. Ale usta mówiły inaczej, niż oczy
— Napróżno pan to wszystko mówi.
— Mówię dlatego, żebyś pani wiedziała.
— O tem wszystkiem już mówiliśmy i niema co mówić więcej — rzekła, wstrzymując uśmiech.
W oddziale zrobił się ruch, słychać było płacz dziecka.
— Wołają mnie — rzekła, oglądając się niespokojnie.
— Bądź pani zdrowa — rzekł.
Udała, że nie widzi podanej ręki i zwróciwszy się szybko, pobiegła po chodniku korytarzowym.
— Co się z nią dzieje, jaka w niej odbywa się zmiana, co ona myśli, co czuje? — pytał Niechludow. — Czy mnie pragnie doświadczyć, czy rzeczywiście darować nie może? Co chce powiedzieć i czego nie może. Czy lepsza teraz dla mnie, czy gorsza?
Tak zapytywał sam siebie Niechludow, ale nie znajdował odpowiedzi. To tylko wiedział, że Kasia zmieniła się, że w głębi jej duszy od-