Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tał Niechludow — może zdołałbym im wytłómaczyć?
— A tak, to można.
— No, to proszę pana, żeby jutro ich zebrać.
— To można, i owszem, jutro ich zgromadzę — odparł rządca i uśmiechnął się jeszcze radośniej, spostrzegłszy dwie baby, stojące przy ganku.
Dał jakiś znak kobietom i przodując im, udał się na ganek w głębi.
Niechludow, nie wstępując do kancelaryi, siadł na stopniach ganku, obmyślając swoją sprawę i oganiając obiema rękoma całe stada komarów.
Żałosne głosy kobiece, przerywane spokojnym głosem rządcy, zbudziły go z zadumy. Zaczął nasłuchiwać.
— A, to już nam sił nie starczy, koszulę nam ze grzbietu niedługo ściągniesz — mówił żałosny głos kobiecy.
— A to tylko co wpadła — mówił głos drugi. — Oddaj, mówię ci. A to i bydlę milczysz, i dzieci bez mleka płaczą.
— Zapłać, albo idź na odrobek — odpowiedział stanowczy głos rządcy.
Niechludow wstał i podszedł do ganku, gdzie stały dwie kobiety, z których jedna była brzemienna.
Na schodkach, z rękami w kieszeniach paltota, stał rządca. Ujrzawszy pana, baby zamilkły i machinalnie poprawiły przekrzywione chustki na głowach, a rządca wyjął ręce z kieszeni i zaczął cię uśmiechać.
Rozchodziło się o to, że chłopi umyślnie, jak twierdził rządca, puszczali swoje krowy i cielęta na pańską łąkę. I dwie krowy tych oto bab zajęto na pańskiej łące. Rządca kazał im zapłacić po 30 kop. za krowę, albo po dwa dni