Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odrobku. Baby jednak twierdziły, po pierwsze: że ich krowy wpadły przypadkiem w szkódą; po drugie: że pieniędzy nie mają, a po trzecie, że już się zgodzą na odrobek, tylko, żeby im krowy wypuścić, bo bydlęta przez dwa dni bez paszy zmarnują się na nic.
— Tyle razy wam mówiłem — rzekł uśmiechnięty rządca, spoglądając na Niechludowa i jakby przyzywając go na świadka — że jeśli przyganiacie bydło na południe, to pilnujcież je.
— Tylkom co poleciałam do małego, a ono uciekło.
— To nie odchodź, jak masz pilnować.
— A dzieciaka, kto nakarmi?
— Całą łąkę stratowali, jak nie karać, to niezadługo siana wcale nie będzie.
— Ej, nie grzesz, nie gadaj byle co — krzyknęła brzemienna kobieta. — Moje krowy jeszcze nigdy w szkodzie nie były.
— No, a teraz były, zapłać, albo odrobisz.
— Ja odrobię, kiedy już tak. Wypuść krowy, co masz je głodem morzyć — mruczała gniewnie baba. — Oj nie masz dla nas nijakiego spoczynku, ni dnia, ni nocy. Świekra chora mąż zaniemógł ciężko. Ja sama, samiutka wystarczyć muszę na wszystko. Aż sił nie staje, a niech ci Bóg nie pamięta tego odrobku! — zawołała i rozpłakała się głośno.
Niechludow poprosił rządcy, aby wypuszczono krowy kobietom, a sam udał się do domu, dziwiąc się, że ludzie nie widzą tego, co jest tak jasne, tak bardzo jasne.
— Widzisz go, jaki mądry — mówił, kiwając się na tłustej szkapie, czarniawy chłop, z kołtuniastą, nigdy nieczesaną brodą, do jadącego z nim starego, chudego chłopa w podartym kaftanie, co dzwonił Żelaznem pętem na koniu.