Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I wspomnienia zaczęły się cisnąć tłumnie do głowy Niechludowa i wspomniał sobie, że dawno już, dawno, kiedy był jeszcze młodym i niewinnym, słuchał odgłosu kijanek po mokrej bieliźnie i tego miarowego szumu kół młyńskich, i tak, jak teraz, wietrzyk wiosenny odgarniał mu włosy ze spotniałego czoła i szeleścił kartkami na porysowanem nożem oknie.
I on nietylko wyobrażał sobie, że jest osiemnastoletnim chłopcem, jakim był wtedy, ale uczuł się teraz takim samym, z tą świeżością umysłu, z tą czystością myśli i uczuć, i chęcią do wielkich czynów. Ale że to było tylko snem, czy marzeniem i Niechludow był przekonany w głębi duszy, że rzeczywiście tak nie jest, więc zrobiło mu się czegoś smutno i bardzo smutno.
— Kiedy wielmożny pna zechce co zjeść? — spytał rządca, uśmiechając się.
— Kiedy pan chce, ja nie jestem głodny. Pójdę nawet teraz przejść się po wsi.
— A możeby pan zechciał dom obejrzeć, wszystko jest w porządku. Proszę tylko zobaczyć, jeśli cośkolwiek...
— Nie, później, a teraz proszę mi powiedzieć, czy jest we wsi kobieta — Matrena Charina? To była ciotka Kasi.
— A jakże, mieszka we wsi, ale nigdy nie mogę się z nią spotkać. Szynk trzyma, czasem chcę babę wyrzucić, ale jak przyjdzie co do czego, to żal; stara, już ma wnuków kilkoro — prawił rządca z jednakowym uśmiechem, wyrażającym chęć przypodobania się dziedzicowi, i pewność, że Niechludow tak jak i on zapatruje się na daną kwestyę.
— Gdzie ona mieszka? Chciałbym ją odwiedzić.