Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przężonym w pięknego rasowego konia wronego, jakiś student i dama zawoalowana. Student niósł zawiniątko. Podszedł do Niechludowa i zapytał, co należy zrobić, aby więźniom posłać pieczywo, jakie przywiózł z sobą.
— Robię to na żądanie mej narzeczonej. To moja narzeczona. Rodzice jej poradzili, aby chleb zawieźć więźniom.
— Ja nie wiem, jestem tutaj pierwszy raz, ale sądzę, że należy zapytać tego oto człowieka — rzekł Niechludow, wskazując na nadzorcę w galonach, siedzącego z książeczką przed furtką.
Podczas kiedy Niechludow rozmawiał ze studentem, żelazne drzwi więzienia z okienkiem w pośrodku otworzyły się i wyszedł przez nie oficer z drugim nadzorcą. Wtedy ów jegomość z książeczką zawiadomił, że przyjęcie odwiedzających rozpoczyna się. Wszyscy pobiegli śpiesznie, jakby bojąc się spóźnić. Jedni szybkim krokiem, drudzy kłusem. Stojący przy drzwiach dozorca rachował przybywających, głośno wymawiając 16 — 17 i t. d. Drugi dozorca już wewnątrz budynku dotykając ręką każdego, także rachował wchodzących, ażeby przy wypuszczaniu napowrót nie pozostawić ani jednego z odwiedzających w więzieniu i nie wypuścić nikogo z więźniów. Rachmistrz ten, nie patrząc kto przechodzi, trącił ręką po plecach i Niechludowa, i to dotknięcie ręki obraziło go, ale wspomniał, po co tu przyszedł, i zrobiło mu się wstyd tego uczucia obrazy i niezadowolenia.
Pierwszy pokój był obszerny, z żelaznemi drzwiami i z małemi okratowanemi żelazną kratą oknami.
W pokoju tym, który nazywano poczekalnią, wisiał duży wizerunek Chrystusa, rozpiętego na krzyżu. Niechludow szedł powoli, doznając