Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W sądzie nie poznała go dlatego tylko, że się odmienił. Dawniej w mundurze, z wąsikami, z krótką, kędzierzawą czupryną, był to młody chłopiec, dziś postarzał, zapuścił brodę, nosił ubiór cywilny, a co najwięcej, nigdy jej na myśl nie przychodził.
Pogrzebała swe wspomnienia o przeszłości w tę właśnie straszną, ciemną noc, kiedy powracał z wojny i do ciotek nie wstąpił.
Do tej nocy, dopóki spodziewała się, że wróci, nie troszczyła się o dziecinę, którą nosiła w swem łonie. I często miłe jej były te łagodne, czasem rzutkie drgnięcia, jakie czuła w sobie.
Ale od tej nocy wszystko się zmieniło. I to dziecię, które miało przyjść na świat, stawało się tylko zawadą. Ciocie czekały Niechludowa i prosiły, aby wstąpił. Ale on zatelegrafował, że nie może, bo musi być na oznaczony termin w Petersburgu.
Skoro Kasia dowiedziała się o tem, postanowiła pójść na stacyę kolei, aby się z nim zobaczyć. Ułożyła panny spać i namówiwszy córkę kucharki, Maszkę, młodą dziewczynę, wzięła starsze trzewiki, chustkę na głowę, podkasała się i poszła na stacyę.
Noc była jesienna, ciemna, wietrzna i dżdżysta. Deszcz to padał grubemi kroplami, to ustawał. W polu nie widać było drogi, a w lesie było tak ciemno, jak w piwnicy. Kasia, choć znała dobrze drogę, zbłądziła i doszła do stacyi drugorzędnej, gdzie pociąg zatrzymywał się tylko trzy minuty, i trafiła już na drugi dzwonek.
Wbiegłszy na peron, Kasia dojrzała księcia w oknie wagonu pierwszej klasy. Przedział był jasno oświetlony. Na aksamitnych, ławkach siedzieli naprzeciw siebie dwaj oficerowie i grali