Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zawsze. Chlebem naszemu bratu gęby nie zatkasz.
— A i tu na mnie jakiś czarny aresztant napadł.
— To zbój okrutny. Dwa razy już uciekał. A czy wiesz, że trzeba teraz podać apelacyę — czas wielki — rzekła Korablea.
— Napisać, żeś niezadowolona z sądu, i podać prokuratorowi — radziła, podchodząc ruda, piegowata.
— A tobie co do tego? Wódkę poczułaś; po co się zamawiasz? — grubym basem warknęła Korablewa.
— Nie do ciebie mówię — co pysk drzesz?
— Dajcie jej kieliszek — rzekła Masłowa.
— Ja jej dam kułaka w zęby.
Ryża podsunęła się bliżej — a Korablewa trąciła ją pięścią w piersi. To wystarczyło. Zawiązała się zacięta bójka. Kobiety rzuciły się, aby bijące się rozbroić. Na hałas wszedł dozorca i dozorczyni. — Rozbrojono walczące, a Korablewa, wyjmując z głowy powydzierane siwe włosy, i ruda, poprawiając podartą koszulę na piersiach, krzyczały i tłumaczyły się.
— To wszystko przez wódkę. Tu wódkę czuć, pochowajcie wszystko, bo powiem jutro intendentowi — to będzie źle — groziła dozorczyni. A teraz na swoje miejsca i milczeć.
Długo jeszcze odzywały się urywane pogróżki i przekleństwa, wreszcie wszystko ucichło.
W ciszy ozwały się urywane łkania rudej kobiety. I teraz ją wybito i nie dostała wódki, której tak pragnęła.
I w życiu nic ją nigdy nie spotkało innego, tylko przekleństwa, sińce i rany. Nawet jedyna jej miłość z robotnikiem fabrycznym, Mołodencowym, skończyła się na tem, że ją po pijanemu