Przejdź do zawartości

Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nabytego przyzwyczajenia założywszy nogę na nogę, niedbale bawił się pince-nez i pewny siebie, siedział w pierwszym rzędzie krzeseł. Lecz w głębi jego duszy wrzała walka. Czuł całe okrucieństwo podłości i poziom ości nietylko w spełnionym czynie, ale w całem następnem życiu i postępowaniu dalszem, w tem życiu pustem, rozpustnem, egoistycznem, lichem co przez lat dwanaście zakrywało i zły postępek i to życie zaczęło się chwiać i od chwili do chwili już za jego zasłonę spoglądał.




XXIII.

Nareszcie przewodniczący zakończył przemówienie, a wziąwszy ze stołu, spisane na arkuszu zapytania, podał je prezesowi sądu przysięgłych. Przysięgli ruszyli z miejsca zadowoleni, że przecież wyjść mogą i zażenowani, nie wiedząc co robić z sobą, poszli jeden za drugim do izby obrad. Skoro drzwi się zamknęły, w tej chwili podszedł żandarm i z gołym pałaszem stanął na warcie. Oddalili się sędziowie, wyprowadzono podsądnych. Sędziowie przysięgli, dostawszy się do izby obrad, przedewszystkiem zapalili papierosy.
Nienaturalne i fałszywe położenie, w jakiem się czuli podczas posiedzenia w sali sądowej, przeszło z miejsca hańby do izby obrad, a zaciągnąwszy się dymem papierosów, zaczęli, rozsiadłszy się, ożywioną rozmowę.
— Dziewczyna nic nie winna, ot, wciągnęli ją — rzekł dobroduszny kupiec. — Trzeba uwzględnić jej położenie.
— O tem się naradzimy — przemówił starszyna. — Nie powinniśmy ulegać osobistym wrażeniom