Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wa, i choć chwytała go trwoga, nie mógł oderwać swego wzroku od tych dwojga skośnych oczu z jaskrawej białości białkami.
Przypomniał sobie tę noc straszną, z trzaskiem pękającego lodu, z gęstą mgłą i z tym niby obszarpanym, przekręconym księżycem, który zeszedł przed rankiem, oświetlając jakąś bezdeń czarną i straszną.
— Poznała mnie — pomyślał.
I Niechladow skurczył się, jakby oczekując ciosu. Ale ona nie poznała. Odetchnęła spokojnie i znów patrzyła na przewodniczącego. Niechludow także odetchnął.
— Ach, aby tylko prędzej — myślał.
Miał teraz dobijać rannego ptaka. I przykro, i wstrętnie, i żal, a przecież pragnie się prędzej dobić i zapomnieć o tem.
Takich różnorodnych, pomięszanych doznawał wrażeń, słuchając badania świadków.




XX.

Ale, jakby naprzekór, sprawa przedłużała się ciągle. Po badaniu każdego świadka, pojedynczo, i eksperta, po wszystkich zadawanych bezużytecznie i bez celu zapytaniach prokuratora i obrońców, prezydujący przedstawił do rozpatrzenia przysięgłym dowody rzeczowe, a mianowicie: olbrzymi pierścionek z brylantową rozetą, noszony najwidoczniej na grubym palcu wskazującym i naczynie, w którem była zadaną trucizna. Rzeczy te były opieczętowane i obwiązane tasiemkami.
Przysięgli mieli już oglądać te przedmioty, kiedy podprokurator znów powstał i zażądał przed rozpatrzeniem dowodów rzeczowych odczytania protokułu oględzin lekarskich.