Strona:PL Thierry - Za Drugiego Cesarstwa.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pewnéj rany, o któréj wiesz dobrze; to twoje dzieło, młodzieńcze... Ale ja za złe chcę się dobrém odpłacić i uszczęśliwić ciebie... Nasza Rozyna jest w Paryżu, czy chcesz ją, widzieć?
Znowu kaszel go napadł i nie ustępował, pomimo balsamu sławnego Vegri. Marceli milczał uparcie.
Starzec chciał poufale ująć rękę młodzieńca, ale ten cofnął się ze wstrętem.
— Rozyna to istna czarodziejka — mówił książę Carpegna. Przytém jaka bystra, mówi prześlicznie, a pisze nieporównanie, jedném słowem, to cudo!... Jaka szkoda, że nie ma majątku! Kto daje teraz jéj na zbytki i osypuje klejnotami? Nie ja, z pewnością. A może pan?... Połóż pan tę rękawiczkę, wszelki czyn gwałtowny, względem umierającego człowieka, byłby nikczemnością, a pan nie jesteś nikczemnym, tak się przynajmniéj spodziewam... Powiedz, kogo teraz kocha Rozyna?
Marceli wzdrygnął się; ten starzec konający, który w ostatniéj chwili życia bluzgał jadem, budził w nim wstręt i grozę. Książę Carpegna zebrał ostatek sił i mówił chrapliwym głosem: Mnie wszyscy od roku mają za umarłego, hańba mojéj wdowy nie może mię dotykać i mój honor żadnego nie ponosi szwanku. Ale pan, który od roku byłeś jéj narzeczonym, co zamierzasz uczynić dla ukarania niewiernéj?
Marceli zerwał się wzburzony.
— Dosyć tego! Nie chcę pana rozumieć.
Starzec pochwycił go za ramię.