Strona:PL Thierry - Za Drugiego Cesarstwa.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— W takim razie przestałaby być pustelnią... Ale przyjmuję tam chętnie życzliwych dla mnie, którzy zechcą odbyć tę daleką pielgrzymkę.
— Pani pozwoli, że przedstawię jéj jednego z moich najlepszych przyjaciół, wicehrabiego Marcelego Besnard.
Ręka bawiąca się wachlarzem drgnęła nagle i przelotny rumieniec powlókł na chwilę blade lica włoszki.
— Pan Marceli Besnard! — powtórzyła zmienionym głosem — czyżbyś pan był krewnym hrabiego Brutusa Besnard, dawnego prokuratora?
— To mój ojciec, pani.
— Ach!... to pański ojciec.
Przez kilka chwil patrzyła na niego bystro, a potém podała mu rękę, mówiąc uprzejmie:
— Jako przyjaciel mego przyjaciela, masz pan odtąd prawo do moich względów. Proszę, siadaj pan.
Mówiła po francuzku poprawnie i swobodnie, z lekkim akcentem cudzoziemskim; głos jéj był dźwięczny i pieszczotliwy, powabny uśmiech co chwila odsłaniał drobne, perłowe ząbki. Rozmowa stała się ogólną, przeplatano ją komplementami pod adresem księżnéj i żartami mniéj lub więcéj dowcipnemi. Stary baron La Chesnaye, szambelan i deputowany, wielki zwolennik płci pięknéj pomimo skończonych lat sześćdziesięciu, nie przebierał w konceptach i umyślnie popisywał się z cynizmem. Księżna odcinała się zręcznie, śmiała się i bawiła.
Wtém orkiestra zagrała ulubionego wówczas walca Straussa: Morgenblätter.