Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pitan Konarzewski. — Od starego znajomego łatwiej to zniesie... Widziałem matki, których dzieci zarżnięte rzucano żywcem w ogień... Pójdę do niej, będziemy razem płakali nad naszemi utraconemi dziećmi...
Stosławski mimowoli ze zdziwieniem spojrzał na kapitana, ten bowiem był nieżonaty i nigdy o żadnych utraconych dzieciach dotąd nie wspominał.
— Chodźmy stąd — rzekła Misia. — Zaczyna mi tu być straszno.
— Ja tu chwilę zostanę — rzekł Rdzawicz.
Tężel wziął go za rękę:
— Cóż chcesz robić? — szepnął. — Wyjdź.
— Nie, zostanę chwilę.
— Zdejmcie panowie maskę pośmiertną dla matki — rzekł Stosławski. — Zaraz każę przynieść gipsu. A teraz chodźmy.
Rdzawicz pozostał sam z trupem Drewskiego. W pokoju było szaro, z trzeciej dopiero sali dochodziło światło lampy. Zdjął go nerwowy lęk: już posunął się ku drzwiom, aby pójść za innymi, ale, jakby naumyślnie wbrew swej woli, drzwi przymknął.
Ściemniało prawie zupełnie; ciało Drewskiego na krześle straciło wyraźny kształt i kontur i zamieniło się w jakąś ciemną, podłużną bryłę. Rdzawicz nie śmiał się ruszyć od drzwi i trzymał klamkę. Ale, jakby znów umyślnie, wbrew swej woli, puścił ją i postąpił krok ku Drewskiemu. Uczuł zimny dreszcz i chciał uciec, równocześnie jednak rzekł do siebie: Czego ja się właściwie boję? Cóż to jest? Ludzkie ciało, tylko martwe. Czego się bać? — Zbliżył się ku otrutemu, i myśląc,