byłbym spotkał. To było całkiem naturalne, że moja matka jechała na koźle. Pani Schwalbe i jej siostra, panna Madzia Wyraj‑Trzemeska, siedziały u góry, dwoje dzieci na przodzie, moja matka na koźle. Przecież to całkiem naturalne. Trudno, żeby na koźle siedziała panna Madzia, albo które z dzieci; mogłoby spaść, bo są małe. Tylko — — pani Schwalbe ma ze dwa miliony majątku, dlatego poszła za swego męża, i może nie byłoby jej zrujnowało, gdyby była najęła wózek od chłopa, jeżeli nie chciała używać innych swoich koni... To kosztowałoby dwa ruble, albo trzy... Mama mi się nie wydawała nawet bardzo zmęczona — — nie, wcale nie — —
— Płot trzy lata,
Kot trzy płoty,
Człek trzy konie,
Koń trzy koty —
zanucił nagle kapitan Konarzewski, poczem zabębnił po stole swymi kolosalnymi palcami marsza, którego nazywał piemonckim. Drewski, jakby korzystając ze zwróconej na kapitana uwagi obecnych, wstał od stołu i przeszedł do sąsiedniego pokoju.
— Dlaczego on do mnie ma takie zaufanie? — myślał Rdzawicz. Jemu jest jeszcze gorzej na świecie, niż mnie... Ale może dlatego tak ze mną mówił, iż odczuł, że i mnie za życia dyabli biorą...
— Z tego Drewskiego to już i pies nic nie wyliże — mruknął Tężel. — Tymczasem ktoś z obecnych zaczął opowiadać o ostatnim dramacie Hauptmanna, który widział w Berlinie, tak, że dopiero po jakich dzie-