Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

olbrzymi!... Dalej, dalej!... W nieskończoność, w wieczność... Tak żyć!...
I, mój drogi, bywają piękne śmierci. Głowa Irlandczyka, Roberta Emmeta, nieuwiędłe ma laury odcięta... Gdyby tak umrzeć... I cóż wobec tego jest moje uczucie dla Maryi, cóż jest moje nieszczęście? Tam, z wysoka, z tej wyżyny idealnych sił, idealnych uczuć i myśli i czynów, zaledwie widzę Maryę, ledwo ją dostrzegam. Czemże jest miłość kobiety wobec ogromu objęcia ludzkiego ducha? Czy nie pójdziemy tam wzwyż? Widzisz ten bezmiar i blask, słyszysz ten szum? Czy to morze się spiętrza i na fali niesie mię gdzieś precz, precz, w niezmierną dal i w zawrotną wyżynę?...«

»Wiedeń, 30 listopada.

Przegrałem wszystko. Wracam. Stoję wobec tego słowa, jak wobec otchłani. Jak ja tam wrócę? Jak ja będę tam mógł żyć teraz? Jak ja będę mógł teraz istnieć tam, gdziem żył, jako narzeczony Maryi? Jak będę mógł chodzić po tych samych ulicach, wchodzić do tych samych domów, widywać tych samych ludzi? Nie będę mógł przecież wyrwać z pamięci tego czasu i czuć i myśleć i żyć, jak przedtem, nimem poznał Maryę. Nie zastanawiałem się nad tem, że ja będę musiał wrócić. Zdawało mi się jakby, że będę już tak zawsze z moim bólem, z moją tęsknotą, z moją męką, gdzieś w świecie, daleko od niej, od was, od kraju; że tak będę wiecznie się błąkał, bez innej myśli, bez innego zajęcia, tylko z myślą o niej. Muszę wrócić, muszę na nowo pracować, jak dawniej, stykać się z ludźmi, przystoso-