Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ste, błyszczące, dziwnie spokojne. Słońce wyszło już wielkie na niebo, na niezmierny, świetlisty jak morze lazur i taki, jak ono, spokojny. Przestrzeń jakaś bezdenna, niesłychanie wielka atmosfery, widnokrąg bez granic. Góry różowiły się i złociły, złoto szło i róż po roślinach i domach — — i wszędzie ten niezmierny spokój i to boskie piękno.
Barwy na morzu mieniły się szybko, jedne gasły, drugie wybiegały na nie. Wszystko się ciągle mieniło i przeistaczało, a działo na takiej przestrzeni, że nie wiem, com stracił, patrząc ku Włochom, a nie wiem co, patrząc ku Francyi. A wyobraź sobie, co się działo o tej chwili pod Neapolem, pod Aleksandryą, na bretońskiem wybrzeżu, w norwegskich fiordach i gdzieś na biegunach i nad Lucerneńskiem jeziorem i w dębowych lasach w Kłężu — — wszędzie, wszędzie... Przyszło mi wtenczas na myśl, że chyba muszą być jakieś istoty eteryczne, nieskończenie od nas subtelniejsze i wrażliwsze, które wszystko to widzą nieskończenie lepiej i bystrzej, bo przecież oczy nasze muszą tysięcy barw nie dostrzegać, i które widzieć mogą naraz wszystko, cały świat, niebo, morze, ziemię, które żyją barwami. Wyobrażałem sobie, chodząc tam nad morzem, że takie eteryczne, powiewne duchy, takie elfy, leżą oto na tych skałach, podparte na rękach, z stopami założonemi jedna na drugą, i patrzą. Na świecie się stanowczo za wiele dzieje na ludzi — musi się to dla kogoś dziać.
Czy zastanawiałeś się kiedy nad tem, gdzie się naprzykład podziewa barwa, która znikła, wrażenie jej