Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się sama upajała dźwiękiem zdrobnianych pieszczotliwych słów, frazesami uczucia. Ja to doskonale widziałem, tylko że byłem pewny, że pod tem wszystkiem jest grunt i prawda... Przeskok bywał tak nagły, że wprost uwierzyć mi trudno nieraz było, że to ta sama kobieta, która o sobie mówi bobo, a do mnie, ti, wyrazy wymawia jak dziecko i tuli się do mnie, jak dziecko: była przed chwilą tą chłodną, salonową, słynną z piękności i dystynkcyi panną Maryą Tyżwiecką; że ta sama kobieta, która mi przy ludziach etykietalnie podaje rękę: opiera mi głowę na piersiach, mogła klęknąć przedemną... A jej listy, te szalone swoją pieszczotliwością i uniesieniami listy... Któż z jej znajomych, pośród których ma opinię bardzo nieprzystępnej, uwierzyłby, że ona takie listy pisać może, że ona tak mogła czuć... Ja nieraz musiałem sam sobie powtarzać, że to jest panna Marya Tyżwiecka, ta sama, w której się pół Warszawy kocha, która króluje na wszystkich balach i za której jeden uśmiech ludzieby karku nadstawiali, a nie jakieś moje, znalezione gdzieś w puszczy dziewczątko, które żywego człowieka oprócz mnie nie widziało i które się łasi koło mnie, jak kot i w oczy mi patrzy, czy mi się podoba, ta królowa balów! Dziś rozumiem to bardzo dobrze: łasiła się nie koło mnie, tylko koło samej siebie. Nie byłem dla niej niczem innem, tylko czemś, przez co mogła się z własną swoją pieszczotą i pieszczotliwością pieścić. Zdaję sobie zupełnie sprawę, że kiedy mówiła: kocham, to dlatego, żeby to słowo powiedzieć, a nie dlatego, żeby je powiedzieć mnie. Pojmuję, że kiedy słuchała z jakimś upa-