Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

morzem leżał, a już przestał marzyć jak dziecko i oprzytomniał: myślałem, że mi piersi pękną. Cóż jest, cóż się stało?! Czemuż jestem tu w jakiemś zupełnie obcem mi miejscu, nad morzem? U nas niema morza, niema tych wierzb srebrzystych, ani tych kwiatów — dlaczegoż ja tu jestem, po co? Czemu nie jestem w kraju razem z wami wszystkimi, razem z Maryą? Czemu jestem tu sam jeden pośród obcych, gdzie nikogo nie znam, gdzie nikt mnie nie zna? Dlaczego nie wiem, co Marya w tej chwili robi, gdzie jest? Dlaczego rzuciłem moją pracownię, moją robotę? Dlaczego włóczę się po tym cudzym świecie, bez celu, bez potrzeby? Co to jest, co się stało?
Tężel, ja się muszę skarżyć. Patrz na mnie, jak na dziecko, jednak będę się skarżył. Nadto mię boli. Mój ból jest jak sztylet sztuczny, który się rozszerza w ranie. Ci ludzie, którzy koło mnie chodzą, patrzą na mnie obojętnie; dlaczego ci przeklęci ludzie nie wiedzą, co we mnie jest! Powinni mi się rozstępować, powinni przy mnie mówić cicho, powinni mieć wszędzie i zawsze wzgląd dla mnie dlatego, że jestem nieszczęśliwy. A oni nie wiedzą nic, nic! Łażą, wrzeszczą, śmieją się, jakby w człowieku, który koło nich przechodzi, nie konało coś, jakbym nie niósł w sobie pomiędzy nich śmierci...

27-go.

Od rana samego jestem dziś jak z krzyża zdjęty. Łzy, wbrew woli mojej, rzucają mi się z oczu z taką siłą, jakby się nagle krater wulkanu otworzył i długo tłumioną lawę wyrzucał. Nie chcę żyć, nie mogę...