Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W tej chwili siedzę przed otwartem oknem i patrzę. Niebo jest bardzo ciemne, a na niem pełno gwiazd. Góry mi się majaczą. Cicho jest i powietrze pachnie.
Pusto zupełnie. Wszyscy śpią. Chodziłem długo koło hotelu.
O tej porze gdzieś w ogrodzie kłężyckim, czy gdziekolwiek indziej, mogłem był tak samo chodzić z nią, z Maryą, z moją Maryą...
Nazywam ją moją, choć już wiem, że nią nie jest i nigdy nie będzie. Długo, długo nie mogłem w to uwierzyć, nie mogłem się do tego przyzwyczaić. Pomyśl, przez tyle miesięcy ja mogłem o niej mówić: moja... Ja dopiero teraz wiem, co to jest stracić kobietę, czuć ją swoją, należną do siebie... I stracić... Wiesz — myśl, co chcesz, mimo, że Marya odtrąciła mnie w taki sposób, że człowiek naprawdę dumny byłby tego nigdy nie uczynił — ja pisałem do niej.
Napisałem jej, że mnie ma u nóg swoich, że jestem gotów na wszystko dla niej, że jeśli jej rodzinie wadzi mój artyzm, przysięgam, że więcej dłuta do ręki nie wezmę; że jeśli chodzi o to, że nie mam majątku, do fabryki pójdę za robotnika, a zrobię majątek... Czego ja nie napisałem! List zwróciła mi jej ciotka, odpisując, że Marya jest chora, i ona, nie znając mego pisma, otwarła list, za co przeprasza i prosi, upoważniona do tego przez Maryę, abym więcej nie pisywał, gdyż listy nie będą wcale otwierane. Od siebie zaś dziękuje mi naprzód za zastosowanie się do tego życzenia.
Myślałem, że oszaleję!
Czy ty możesz to odczuć, co ja odczułem! Marya,