Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

siącach, po roku, czy kiedykolwiek, próbę powtórzyć — — tymczasem teraz, po stu wyznaniach, stu przysięgach i stu uściskach, jest dla niej jakby umarłym człowiekiem i ma nim pozostać na zawsze, chybaby jakiś naprawdę cud go wskrzesił...
Myśli te krążyły mu jedna za drugą w głowie od kilku godzin. Zmęczyły go tak i zdenerwowały, że pierwszy objaw współczucia prostej dziewczyny, modelki, omal, że mu nie wyrwał płaczu z piersi, jak dziecku. Było mu źle, niezmiernie, bezbrzeżnie źle...
W tej chwili zapukał do drzwi, mocno, jak zwykle, Tężel, i wszedł zamaszyściej, niż zazwyczaj.
— Co tu tak ciemno? — zapytał.
— Odpoczywałem — odparł Rdzawicz.
— Dajże zapałkę, bo, zdaje się, nie mam. Mam ci coś przeczytać.
— Cóż takiego?
— Ale ho! Powiadam ci, jaką ci recenzyę wyrżnął w Kuryerze stary Bronn, który tu akurat jakby naumyślnie przyjechał do Warszawy! Powiada, że musiał poprosić redaktora o miejsce, aby powiedzieć głośno, że szczęśliwy się czuje, że właśnie teraz przybył tutaj i dumny z takiego ucznia! Powiada, że jeżeli się po tobie zawsze dużo spodziewał, to, powiada, przeszedłeś jego oczekiwania z kretesem. Pisze, że twoje Centaury przypominają najświetniejszą epokę rzeźby klasycznej, i, powiada, do bani z Francuzami przy tobie!
— Jakto? To powiada: do bani?
— No, jak powiada, to powiada, dość, że przeczytaj sam, jak cię chwali. On, mówi, niby ty, łączy